Rozdział VI „Przełamywanie lodów”

„I am your law, I am your scar,
I am your trust. Know me by name –
Shepherd of fire.”

***
Antoinette to, Antoinette tamto. Staram się słuchać wszystkiego, co mówią ludzie, których uważam za dobrych znajomych, a nawet za przyjaciół z Domu Lwa. Słowa jednak luźno wpadają jednym uchem i wylatują drugim, nie pozostawiając po sobie śladu. W rezultacie już po raz któryś kiwam głową i uśmiecham się głupio, mając nadzieję, że wyglądam, jakbym zrozumiała wszystko. Gorzej, gdyby ktoś zapytał o szczegóły albo próbował wdrożyć mnie w rozmowę. O czym? Nie mam zielonego pojęcia. Pewnie o Quidditchu, o rozgrywkach, o treningach, o Hogwarcie, o tym, jak minęły wakacje… Mi zbyt szybko, ale nikt nie musi wiedzieć. Choć z drugiej strony, to tęskniłam za przesiąkniętymi magią murami zamka, mimo że nie należę do najlepszych uczennic. Pamiętam, że jako mała dziewczynka – a było to jeszcze przed pierwszym lotem na miotle – marzyłam o byciu potężną, wszechmocną czarownicą. Merlinem w spódnicy. Babcia czytała mi legendy znamienitych pisarzy, a ja chłonęłam niesamowite historie niczym gąbka, pragnąc ukraść jej różdżkę i czarować. Czarować ile się da, czyniąc przy tym dobro i stając się bohaterką większą niż słynny Harry Potter, którego dzieje spisano już do każdego nowego podręcznika o historii magii, Wielkich Czarodziejskich Kronik i bajek dla dzieci – w tym ostatnim przypadku w łagodniejszej wersji.
– An, łap. – Alex rzuca mi czekoladową żabę, którą chwytam pewnie, ale w ostatnim momencie.
– Dzięki. – Posyłam przyjacielowi uśmiech i, nie czekając na zachętę, podważam paznokciem pokrywkę pięciokątnego, złotego opakowania. Brązowy, słodki płaz wyskakuje prosto na moją dłoń, a stamtąd wędruje do ust, gdzie nieruchomieje. Naprawdę szkoda mi ludzi, którym żal zaczarowanych żab – przecież one są pyszne! Niestety z reszty jestem znacznie mniej zadowolona i marszczę nos.
– Harry Potter – wzdycham. – Ktoś chce?
– A jakie zdjęcie? – Gary pochyla się nade mną, żeby obejrzeć kolekcjonerską kartę. – E, to mam już. – Macha ręką i wraca na miejsce.
– Żartujesz? Ile on ma niby kart? – Czuję się na tyle oburzona, że wciskam swój „bonus” w szparę między siedzeniami, aby tylko nie patrzeć na nudnego bruneta z blizną w kształcie błyskawicy na czole.
– A co, zazdrościsz? – Melissa parska śmiechem. – Występuje w wielu kolekcjach limitowanych. Wiem, bo mój kuzyn zbiera i niedawno pokazywał mi swój klaser. Ma tego naprawdę mnóstwo.
– Och – mruczę z niechęcią. – Ciężki jest żywot gwiazdy.
– Nie martw się, ciebie też kiedyś spotka taki los. – Kevin puszcza mi perskie oczko, a ja wzruszam ramionami.
– Ale mi nie zależy! A wręcz przeciwnie – prycham. – To znaczy może w quidditchu zamierzam odnosić sukcesy, ale…
– Już nie udawaj, że nie kusi cię sława, to, żeby ludzie o tobie gadali i tak dalej – wtrąca najstarszy Zachary. Ty świnio, myślę i mówię:
– Już lepiej zamilcz – odpowiadam karcąco.
– Taka prawda, gwiazdko.
W przedziale zapada krępująca cisza. Słowa Gary’ego pozostawiają niesmak i gdybym go nie znała, miałabym prawdziwą ochotę zasadzić mu mocnego kopniaka w tylnią część ciała. Nie zazdroszczę Harry’emu, który oprócz tego, że był znakomitym szukającym, był również ucieleśnieniem dobra. Wolę się skupić na swojej nieidealności i rozwijać talenty.
– Może chcesz stąd wyjść? – pyta Alexander brata poważnym tonem. – Bo wiesz, zawsze umiesz struć atmosferę głupią docinką.
– Dajcie spokój! Wcale nie miałem zamiaru obrazić An. Po prostu każdy wie, jaka jest. – Gary przewraca oczami, a jego policzki oblewa rumieniec.
– To znaczy jaka? Rozkapryszona zołza? Nieważne – rzucam.
I tak oto dzięki głupiej czekoladowej żabie powróciłam na ziemię z chmur. Rycerska postawa Alexa nawet poprawiła mój nastrój. Zajmowałam środkowe miejsce i mogłam brylować, i zabawiać towarzystwo – jak co roku w podróży do Hogwartu…
– Dla Kevina, Melissy i ciebie to już ostatni wyjazd do szkoły, więc może postarajmy się, żebyście go zapamiętali – mówię do Gary'ego. Zawsze miałam z nim napięte stosunki, ale tolerowaliśmy się i stawaliśmy w swojej obronie, jeśli chodziło o niesnaski w drużynie. Gary respektował mnie, po prostu nie liczył się ze słowami.
– Tak, dlatego wziąłem coś specjalnego – odpowiada. Wstaje i zdejmuje z półki swój plecak, a z niej wyciąga musztardową butelkę o bardzo szczupłej szyjce. Napis na etykiecie i formuje, że jest to miodowy syrop, ale wątpię, aby Gary chciał nas poczęstować słodkim lekarstwem na przeziębienia. Wyciąga korek i daje powąchać siedzącemu obok bratu.
– Ohyda. – Alex odsuwa głowę. – To przecież Ognista Whisky...
– A co, myślałeś, że miód? – pyta Gary z szelmowskim uśmiechem. Melissa wzdryga się nerwowo. – Po cztery, pięć pociągnięć na naszą szóstkę.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł... – burczy moja ciemnoskóra koleżanka. – Nie możemy się upić przed wieczerzą...
– Minęły dopiero dwie godziny od wyjazdu, bez przesady. A jak będzie śmierdzieć alkoholem, użyjemy paru zaklęć i po sprawie.
– Ja tam chętnie skosztuję – mówi Kevin, a nasz ścigający, James, przytakuje mu i zaciąga pluszowe zasłonki od strony korytarza. Reszta się nie sprzeciwia, choć osobiście mam nieco mieszane uczucia. Co by było, gdyby McGonagall odkryła, że uczennica z tak słabymi wynikami uczestniczyła w pociągu w popijawie? Ach, nieważne.
– Żeby nie było nudno, butelka będzie krążyć wokół. I każdej kolejnej osobie zadajemy pytanie zamknięte. Jeśli odpowiedź jest twierdząca, pijemy, jeśli negatywna, podajemy ognistą dalej. Co wy na to? – proponuje Gary. Zgodnie się zgadzamy z nadzieją, że będzie wesoło.
– Dobra, więc zaczynam. – Najstarszy Zachary podaje trunek Melissie. – Umówiłabyś się na randkę z Creewsem?
Chociaż Melissa ma zupełnie czarną, piękną skórę, odnoszę wrażenie, że czerwienieje ze złości. Kevin daje Gary'emu kuksańca, ale chyba i tak ciekawi go odpowiedź ścigającej. Niestety, ta nie upija łyka i wciska butelkę mi. Cóż, przynajmniej mam szansę napić się z butelki niepokalanej niczyją śliną.
– An. Zgadamy się i skopiemy Gary'emu cztery litery?
Z satysfakcją pociągam łyka Ognistej. Piłam ją w życiu parę razy, ale ten smak za każdym razem był coraz bardziej odurzający. Gorzkie, palące okropieństwo spływa mi wzdłuż gardła. Wszyscy śmieją się z mojej skwaszonej miny.
– Paskudne – stwierdzam i podaję alkohol Jamesowi. – Chcesz pić to świństwo?
Brunet wzrusza ramionami i wypija odrobinę Whisky. I tak butelka krąży z rąk do rąk, i padają coraz śmieszniejsze pytania. Dzięki zabawie dowiaduję się, że Alex nadal trzyma w dormitorium swojego pluszowego misia, z którym nie chciał się rozstać w pierwszej klasie. Do łez doprowadza mnie fakt, że Gary nie zaprzeczył, iż wyobrażał sobie nago jakąś nauczycielkę  – tylko nie chciał powiedzieć, którą. Teraz już zawsze będę mu to wypominać. Po około pół godzinie Ognista się kończy. Łącznie upiłam cztery drobne łyki, pięć razy odmówiłam. Czuję lekkie szumienie w głowie, bo nie jestem przyzwyczajona do picia. Kevin otwiera okno i rzuca jakieś zaklęcie, dzięki czemu w pomieszczeniu pachnie świeżymi kwiatami…
– Śmierdzi mugolskim odświeżaczem powietrza. – Gary się krzywi.
Zaraz po skończeniu zabawy do przedziału wpada kilka dziewcząt z młodszych klas. Kiwają na mnie i na Melissę z respektem, a potem zaczynają się przymilać do chłopców. A więc to dobry czas, by rozprostować nogi i zobaczyć, co u Anastazji. Moja sówka to niemiłosierna, zazdrosna przylepa. Nigdy nie widziałam bardziej zaborczego i strachliwego zarazem ptaka.
Na podłodze wąskiego korytarza leżą podarte opakowania po słodyczach i papierowe samoloty. Co roku grupa hogwarckich łobuzów robi w pociągu bałagan, aby zrobić na złość prefektom. Przechodząc koło przedziałów staram się nie wsłuchiwać w rozmowy i śmiechy, i nie zaglądać w szyby. Nie interesuje mnie, kto z kim siedzi albo czy patrzą na mnie. Przyśpieszam kroku i wreszcie trafiam do punktu bagażowego, gdzie przebywają także zwierzęta. Nie jest to najjaśniejsze albo najcichsze  miejsce – sowy pohukują, koty miauczą i ktoś najwyraźniej wpadł na ten sam pomysł co ja, bo słyszę słodki, pieszczotliwy głos między kuframi i zamkniętymi klatkami dla pupilów. Mijam parę rzędów zabezpieczonych bagaży i zauważam Christinę Valley, swoją współlokatorkę. Nastolatka siedzi na podłodze i bawi się ze swoją czarną kotką. Przełykam ślinę i zdobywam się na suche „cześć”, bo nie chcę bezczelnie przejść obok.
Christina machinalnie obraca głowę i jej pogodna mina od razu gaśnie. Wierz mi, też chciałam uniknąć takiego spotkania, myślę. Dziewczyna ma celtycką urodę – jasny, różowy odcień skóry, twarz obsypaną drobnymi piegami i jasnobłękitne oczy. Włosy, odkąd pamiętam, obcina do ramion, a od czwartej klasy przyciemnia marchewkowe kosmyki do ciemnej miedzi. Nosi również grzywkę i ma mały, zadarty nos.
– Cześć – odpowiada sucho. – Co tu robisz?
– Eee… przyszłam do Anastazji. A ty nie powinnaś być na zebraniu prefektów? – pytam głupio, wskazując palcem na przypiętą do szaty odznakę. Zwykle w towarzystwie znajomych bywam dla Christiny niemiła, ale teraz, kiedy jestem z nią sam na sam, odczuwam wyrzuty sumienia.
Ona zresztą nie zachowywała się lepiej, naśmiewając się z każdej mojej potyczki na lekcjach.
– Już było – mówi szybko. – Przyniosłam Daisy trochę kocich ciasteczek. – Na dowód swoich słów wpycha do pyszczka kocicy jedno z nich.
– Aha… Słuchaj…
– Antoinette…
Zapada milczenie. Niezręczna sytuacja sprawia, że najchętniej odwróciłabym się na pięcie i uciekła, gdzie pieprz rośnie. Christina rumieni się.
– Chyba już pójdę, bo słyszę Anastazję. Wie, że tu przyszłam i zaczyna wrzeszczeć.
Rudowłosa kiwa głową.
– Nie zatrzymuję cię. A tak w ogóle, to życzę ci udanego nowego roku szkolnego.
Przez moment  ją obserwuję i ze zdziwieniem zauważam,  że nachmurzony wyraz jej owalnej twarzy przełamuje delikatny uśmiech, jak promyk słońca. Szukam w tym uśmiechu cienia fałszywości, ale go nie odnajduję.
– Ja tobie też – odpowiadam cicho i unoszę kąciki ust. Wiem, że Christina tego nie potrzebuje, bo jest jedną z najlepszych uczennic w Hogwarcie i zgarnia same wysokie oceny. Założę się, że na jej wynikach z ostatnich egzaminów roiło się od wybitnych, a samą kartę otrzymała w złotej kopercie. Nie potrzebuję mieć w niej koleżanki. Ale z drugiej strony zaczynam myśleć, że wraz z przedostatnim wyjazdem do Hogwartu czas dorośleć i naprawić parę rzeczy, zwłaszcza kilka znajomości, beznadziejnie poprowadzonych od samego początku. Jeśli nie zmienię do jutra zdania, zacznę stawiać nieśmiałe kroki w tym kierunku.

Perspektywa Antoinette

*

Frank Vigier przybył do Hogsmeade przed szóstą. Ponieważ w liście z Hogwartu proszono go, aby zjawił się wraz z przybyciem uczniów, najpierw udał się do pubu pod Trzemia Miotłami, gdzie zamówił dużą wodę goździkową. Nie smakowała mu wybornie, była intensywna, ale działała odprężająco i pozostawiała w ustach miłą, piekącą słodycz. Mężczyzna był bardzo zmęczony po pełnym napiętym dniu w Ministerstwie Magii; po raz pierwszy, odkąd rozpoczął pracę w Departamencie Czarodziejskich Gier i Sportów, nie mógł niczego ogarnąć i skupić się na ważnych dokumentach. Protegowani ciągle przychodzili, pytali o terminy i żądali pochwał przy przedstawianiu swoich pomysłów na zebraniu, a jego najzwyczajniej w świecie bolała głowa… Kilka osób dostało od niego ochrzan, później kazał wszystkim wrócić do swoich biurek i sam zamknął się w biurze z niecierpiącymi zwłoki pismami oraz resztkami chłodnej kawy. W dodatku wisiał nad nim cień konieczności wybrania się do szkoły córki. Zamiast wrócić do domu, włożyć miękkie kapcie i zjeść ciepły obiad, z ciężkim sercem udał się do Szkocji.
Nie miał za złe Antoinette tych kiepskich stopni, raczej sobie zarzucał brak rodzicielskich reprymend i przyzwalanie nastolatce na wszystko, na co żywnie miała ochotę. Był zbyt wyrozumiałym ojcem, ale już nie umiał tego zmienić, bo nie zareagował w porę, choć doskonale wiedział, że miga się od nauki i większość czasu przeznacza na treningi. Traktowała Hogwart jak miejsce do szkolenia się do przyszłej gwiazdy quidditcha, tak jakby inne obowiązki zupełnie nie istniały. Wiedział również, że Antoinette ma swój rozum i wkrótce dorośnie, a potem wyfrunie z rodzinnego gniazda w pogoni za marzeniami, wobec tego miał nadzieję, że niskie wyniki z czerwcowych egzaminów rozbudzą ją i zagnają do podręczników.
Stosunki z córką Frank miał różne. Kiedy była młodsza, opiekę nad nią powierzał głównie swojej matce, a sam poświęcał się  pracy i nie poświęcał Antoinette wiele czasu. Czasami w ogóle nie czuł się jak ojciec, ale starał się chociaż w niedziele zabierać dziewczynkę na spacery. W wyjątkowo trudnym dla niej okresie dorastania mieli wiele niepotrzebnych scysji. Nieraz zachowywali się jak przyjaciele i Antoinette była szczera oraz roześmiana od ucha do ucha, a kolejnego dnia stawała się milcząca, zamknięta w sobie i uciekała do koni. To oczywiste, że doskwierała mu tęsknota, gdy wyjeżdżała do Hogwartu, ale już za czwartym i piątym razem miał wrażenie, że przez całkowicie wymsknęła mu się z rąk. Byli inni pod względem charakteru, rzadko pisywali sobie listy, a ich relacjom było bardzo daleko do doskonałości. Jedyną rzeczą, która podtrzymywała ich więź, poza faktem, że stanowili rodzinę, było wspólne zamiłowanie do quidditcha. Nadal miło wspominał letni wyjazd na Mistrzostwa Świata w Quidditchu. Dzięki swojej posadzie w Ministerstwie Magii Antoinette miała możliwość wstąpić za kulisy, by przywitać się z zawodowymi graczami. Pamiętał jednak, że najbardziej ekscytowała się samymi rozgrywkami, a widok jej czerwonych od emocji policzków i błyszczących oczu sprawiał, że serce rosło mu z miłości.
Kątem oka zauważył zbliżającą się kelnerkę – młodą, kształtną czarownicę o życzliwym uśmiechu. Biała koszula z bufiastymi rękawami zdobionymi koronką podkreślała jej brzoskwiniową cerę i jasne włosy upięte w kok. Spodobała się Frankowi przy składaniu pierwszego zamówienia, ale nagle pomyślał, że dziewczyna odrobinę przypomina Antoinette i nie może być od niej wiele starsza – może cztery lub pięć lat, wobec czego chwilowe zauroczenie prysło jak bańka mydlana. Czasem zwracał uwagę na kobiety, był zwyczajnym mężczyzną, jednak ustatkowanie się z jakąś uważał za niemożliwe. Po tym, jak odeszła od niego żona, postanowił, że nie założy drugiej rodziny. Przed czternastoma laty przeżył tragiczne rozstanie i nie chciał się już nigdy angażować. Co prawda wplątał się w dwa niewinne romanse z kilkuletnim odstępem, ale było to przed nowym tysiącleciem i oba związki zakończył, zanim jego partnerki zaczęły oczekiwać większego oddania i budowania trwałej znajomości.
– Coś jeszcze panu podać? – zapytała uprzejmie jasnowłosa czarownica. W ręku dyskretnie trzymała mokrą gąbkę i przymierzała się do wytarcia sąsiedniego stolika, na którym zastygło parę kropelek gęstego soku owocowego.
Frank pokręcił głową.
– Nie, nie, dziękuję – odpowiedział i spojrzał na zegarek oplatający jego nadgarstek. – Myśli pani, że Express Hogwart wkrótce wjedzie na stację?
– Tak przypuszczam. – Wzruszyła ramionami. – Zwykle przyjeżdża za dwadzieścia siódma… jest pan profesorem? – Głos kelnerki zabrzmiał podejrzliwie. Dosyć niechętnie pochyliła się, by przetrzeć drewniany, zapaskudzony blat.
– Nie jestem – rzekł zaskoczony Frank. – Muszę się wybrać do szkoły w sprawie córki. Dziękuję za pyszną wodę goździkową i do widzenia. – Uznał, że takie wyjaśnienie wystarczy obcej kobiecie. Wsunął pod pustą szklankę dwa sykle w ramach napiwku i wstał, żeby założyć elegancką szatę.
– Och, rozumiem. Zapraszam ponownie w przyszłości – mruknęła zawstydzona czarownica i ścisnęła gąbkę w dłoniach. Parę kropel wody spadło na jej ciemną suknię z grubego materiału.


Frank podniósł teczkę i opuścił karczmę. Jeszcze pół godziny wcześniej w najlepsze świeciło słońce, ale wraz z nadchodzącym wieczorem nad Hogsemade zawisła czarna chmura i zaczęło obficie padać. Prawdopodobnie cały dzień pogoda zmieniała się niczym w kalejdoskopie, jednakże Frank, który pracował w podziemiach Ministerstwa Magii, mógł się tego jedynie domyślać, zwłaszcza że o pogodzie z nikim wcześniej nie rozmawiał. Wyjął różdżkę.

Plurello – wyszeptał, wytwarzając wokół siebie niewidzialną barierę, którą omijały krople deszczu. Zdecydował wybrać się do zamku spacerem, ale nagłe podenerwowanie i zażenowanie sprawiało, że mimowolnie przyśpieszał kroku. Przypuszczał, że rozmowa z dyrekcją może się okazać niezręczna. Odbędzie się ona przed czy po Wielkiej Uczcie? Frank chciał mieć to za sobą i wrócić do domu. I to ze względu na samą Antoinette, bo uważał pierwszy września za dzień, który powinien być przeznaczony tylko dla uczniów i nieść za sobą posmak przygody oraz oczekiwania na nowe wyzwania, ale najpewniej zdaniem Minervy McGonagall, która w porozumieniu z Ministerstwem Magii wprowadziła w ostatnich latach wiele zmian, niektórzy na to nie zasługiwali. Z drugiej strony uznał to za słuszność, ponieważ egzaminy po piątym roku w dużej części zaważały na przyszłości młodego czarodzieja. Trochę chciało mu się śmiać, gdy wyobraził sobie skruszoną, czerwoną ze wstydu i uniżenia córkę. Szedł tam jednak po to, aby ją wesprzeć i… kazać wreszcie brać odpowiedzialność za swoje czyny.
Dotarł pod zamkowe bramy, które były otwarte i wśliznął się na teren Hogwartu. Jako nastolatek utożsamiał zamek z drugim domem, a teraz poczuł się jak niechciany intruz, kolejny z tysięcy absolwentów, którzy rzadko wspominali szczęśliwe lata szkolne, ciągle gonieni przez dorosłe życie. Co uznał z satysfakcją, to fakt, że po dwóch i pół dekadach od opuszczenia Hogwartu potężna budowla nadal wzbudzała zachwyt.
Czas zmierzyć się z problemami mojej małej An, pomyślał z westchnieniem.

*

Antoinette wsiadła do powozu ze swoimi przyjaciółmi. W ciągu zaledwie dwóch minut od przejścia z peronu do zabudowanej karocy włosy zdążyły jej namoknąć, ale Gary troskliwie je osuszył, jakby w zadośćuczynieniu za nieprzyjemne komentarze pod adresem dziewczyny sprzed kilku godzin.
– Po prostu nie chcę, żebyś się rozchorowała i nawaliła na treningach – powiedział, widząc jej pytające spojrzenie. Melissa cicho zagwizdała, a Alex zacisnął zęby.
– Jasne – prychnęła Antoinette i klepnęła najstarszego Zachary'ego w bark. – Tyle że teraz mam strasznie napuszone włosy.
– Słabe to zaklęcie – zachichotała Melissa. Jej kruczoczarne, ciasno zaplecione warkoczyki również były wilgotne.
– Jak zwykle mnie nie doceniacie. Dlaczego zawsze musi padać na rozpoczęcie szkoły? Jakieś cholerne fatum.
– Dobrze, że wynagrodzi nam to pyszna kolacja od tych małych skrzacich wypierdków – mruknął James.
– Oj, dajcie spokój. Ja to się martwię tym, co usłyszę w gabinecie. – Antoinette opuściła ramiona z posmutniałą miną. Opowiedziała Gryfonom pod koniec podróży o swoich miernych wynikach i warunkach, jakie przewiduje.
– McGonagall rzuci cię tylko na pożarcie trytonom.
– Filch przypnie cię za kostki w swoich nieużywanych od dziesiątek lat lochach.
– McGonagall jest straszna, zawsze się jej bałem… nie zaznasz żadnej taryfy ulgowej, Pippo.
– No tak... dzięki za wsparcie – odrzekła z przekąsem, ale była w dobrym nastroju dzięki tym żartom.
Powozy jechały powoli, ale dla Antoinette i tak zbyt szybko. Głośne chrobotanie kół po drodze wyłożonej kocim łbem wyprowadzało ją z równowagi, ale gdy zaczęła intensywniej myśleć o małym zebraniu, odpłynęła. Miała nadzieję, że jej ojciec zdoła przybyć na czas. Z drugiej strony sama naważyła piwa i wysłuchanie reprymendy byłoby wygodniejsze bez obecności rodzica.
Naprawdę myślała, że były osoby, którym egzaminy poszły gorzej. Olać to, pomyślała i odwróciła głowę od zakratowanego okienka, za którym ciemność przecinały strugi deszczu i małe punkty świateł z oddalonego zamku. Choć nigdy by się do tego nie przyznała, tęskniła już za Zielonym Wzgórzem, błogim lenistwem i charakterystycznym zapachem stajni... Jedynie perspektywa nadchodzącego sezonu sportowego podnosiła ją na duchu. Alex, jakby wyczuwając jej stres, złapał dyskretnie chłodną dłoń przyjaciółki i trzymał, dopóki dorożka się nie zatrzymała.
– Dzięki – wymamrotała z zawstydzeniem Antoinette i wyskoczyła z powozu jako pierwsza, a za nią Melissa i chłopcy.
Młodzi adepci magii zaczęli wsypywać się do zamku jak chmara rozszalałych os ciągnących do ula. Szczególnie młodsi, rozbrykani uczniowie nie przejmowali się z panowaniem nad entuzjazmem, witając wesołymi okrzykami Hogwart.
– No, w końcu będzie żarcie! – zawołał jakiś krępy Puchon. Przepchnął się obok Antoinette, jakby się obawiał, że nie zdąży zjeść tyle, ile zamierzał.
– Najpierw nudna ceremonia przydziału, głąbie. – Jego zapał ostudziła koleżanka. Antoinette nie lubiła tej części uczty powitalnej. Właściwie żaden starszy uczeń nie lubił, bo choć nie trwała długo, dla głodnych uczniów nawet dziesięć minut ciągnęło się w nieskończoność. Jak co roku pierwszoroczni mieli przepłynąć przez jezioro z przyjaznym pół-olbrzymem Hagridem, gajowym i strażnikiem kluczy, i zjawić się w Wielkiej Sali, pełni oczekiwania i niepewności co do tego, czyje godło będą nosić na piersi. Antoinette pamiętała, że nie przykuwała uwagi do domów, ale miejsce w Gryffindorze przyjęła z radością. Jej ojciec uczył się w Ravenclawie, podobnie jak babcia Ursula, która nieco zbzikowała na starość, natomiast jej dziadek, którego nie zdążyła poznać, spełnił rodzinny obowiązek i wylądował w Slytherinie. An dowiedziała się o tym nie przypadkiem; w jej domu dbano o pamięć zmarłych, a pani Ursula posiadała całe rodzinne kroniki i drzewa rodowe wraz z portretami sięgającymi aż do 1560 roku. Antoinette była dumna z faktu, że jej rodzina była od pokoleń mniej lub bardziej związana z quidditchem. Czystością krwi nie przejmowała się głównie ze względu na małe umiejętności magiczne, ale również przypisywała chlubienie się stopniem magii płynącej w żyłach nikomu innemu jak Ślizgonom.
Kiedy weszła po kamiennych schodach i wstąpiła wraz z innymi uczniami do rozległego, pachnącego starością i dywanami holu, trochę wbrew sobie przyznała, że brakowało jej tego miejsca. Przepych ozdób jak zwykle przytłaczał, ale wewnątrz panował dość romantyczny nastrój ze względu na zapalone pochodnie.
– Antoinette, tutaj! – Frank Vigier górował nad tłumem, niczym jastrząb wypatrując za swoim celem. Gryfonka opuściła zmierzających do jadalni znajomych i podbiegła do ojca.
– Tato! – zawołała i lekko uścisnęła mężczyznę. – Fajnie, że jesteś – mruknęła. Zauważyła, że obok niego stało jeszcze kilku dorosłych, szukających w tłumie swoich pociech. – Co mamy zrobić?
– Musimy się udać do gabinetu dyrektorki, tam będzie na nas oczekiwać opiekun twojego domu. To oni mają zrobić krótkie zebranie, a potem udasz się chyba na ucztę.
Antoinette westchnęła z ulgą. Myśl, że to Edwin Earley, a nie Minerva McGonagall, wyda swój osąd, bardzo ją ucieszył. Profesor Earley przybył do Hogwartu na miejsce Horacego Slughorna i od kilku lat nauczał eliksirów. Był sześćdziesięcioletnim, niskim człowiekiem z kępką siwych włosów i miał drobny, zadartym nos. Miękł na każdy uśmiech i wymuszane łzy, a Gryfonów, którym zdarzało się chodzić do niego ze skargami lub kłopotami, częstował słabą herbatą oraz ciastkami. Nic nie mogło się nie powieść. Z tą myślą gnała przez korytarze z wesołą miną, a potem uwiesiła się na ojcowskim ramieniu i opowiadała mu o podróży.
– An, czy ty czasem trafiłaś na fasolkę Bertiego Botta o smaku whisky?
– Och. Czemu?
– Bo twój oddech pachnie dziwnie alkoholowo. Masz. – Frank wepchnął do dłoni córki jednego z miętowych cukierków, które zawsze nosił w kieszeni.
W okrągłym gabinecie dyrektorki czekało dwóch opiekunów domu. Jednym z nich była Pomona Sprout, a drugim...
– To jest ten stary i wymemłany profesor Earley? – wyszeptał do córki Frank.
– Nie – wybąkała An, mierząc spojrzeniem wysokiego, młodego mężczyznę o burzy ciemnoblond włosów, mocnych, regularnych rysach twarzy i ciepłych, błękitnych oczach. Czuła, jak jej ciało przejmują dreszcze strachu. Kojarzyła, że ów czarodziej przez ostatnie pół roku odbywał nauczycielskie praktyki, a Flitwick ustąpił mu pierwszą i drugą klasę. Ale czy to możliwe, aby...
– Witam państwa, proszę usiąść – zwrócił się do Vigierów. – Proszę czekać na swoją kolej, to potrwa krótko – powiedział reszcie.
Antoinette i Frank usiedli na zwykłych krzesłach przed małym, prostokątnym stolikiem postawionym z dala od pulpitu dyrektorki. Profesor, którego imię rozpaczliwie próbowała sobie przypomnieć Gryfonka, usiadł naprzeciwko nich i po odnalezieniu jakichś dokumentów wyratował ją z opresji.
– Nazywam się Simon Winfield i na czas nieokreślony będę pełnił rolę opiekuna Domu Lwa – oznajmił, a w jego głosie rozbrzmiała duma. – A to spotkanie oczywiście odbywa się z polecenia i za pośrednictwem szanownej dyrektorki McGonagall.
Antoinette otworzyła usta, żeby wystrzelić szereg pytań, ale ojciec szturchnął ją czubkiem buta w kostkę. Popatrzyła na niego z urazą. – Panna Vigier i pan Vigier, jak mniemam? – zapytał. Oboje przytaknęli. Antoinette rozejrzała się po wytwornym gabinecie, aby tylko nie patrzeć na nauczyciela.
– Hm, spójrzmy… – Trzymał w ręku kartę z jej wynikami. Nastolatce zaschło w ustach z wrażenia. Pozytywnego i negatywnego jednocześnie. Profesor Winfield zmarszczył brwi, a Antoinette, wpatrzona w bruzdę między jego oczami, zrobiła się blada na myśl, że to na widok nędznej oceny z zaklęć – przedmiotu, którego nauczał.
– Zapewne zdaje sobie pani sprawę z powagi tej sytuacji?
– Tak – wychrypiała. Wyprostowała plecy, aby wyglądać poważniej.
– Czy słabe oceny z sumów to rezultat wyrzeczeń samodzielnego odrabiania lekcji na rzecz pozycji w drużynie quidditcha? – spytał bez skrępowania, a z Antoinette uleciało całe powietrze. Poczerwieniała ze złości.
– Nie przyłożyłam się do nauki, ale nie ze względu na quidditcha. Po prostu nie chciało mi się siedzieć z nosem w książkach – fuknęła. Nie ma szans, żebym polubiła tego przystojnego, zarozumiałego profesorka.
– Co pan na to, panie Vigier? – Simon przeniósł intensywne spojrzenie na Franka. Starszy czarodziej wzruszył przepraszająco ramionami.
– Jest mi przykro, bo wiedziałem, że moja córka jest na bakier z nauką, ale pozwoliłem jej wkładać całe siły w treningi i mecze. Bardzo jej na tym zależy, niemniej jednak w ciągu ostatnich dni wakacji dostrzegłem, że przemyślała sprawę bez naciskających komentarzy z mojej strony. Chciałaby skończyć Hogwart z pozytywnym wynikiem, a ja chciałbym, żeby dostała szansę na poprawienie się. Myślę, że jeśli podejdzie do tego ambitnie i umiejętnie rozłoży wolne chwile poza lekcjami, zdoła pogodzić sport z nauką, jak wielu innych uczniów.
Profesor Winfield skinął głową z uznaniem, a w sercu Antoinette zapłonął ogrom uczuć do ojca. Wzniosła oczy ku wysokiemu, zdobionemu sufitowi, dziękując Merlinowi za tak wyrozumiałego ojca.


– A czy do powiedzenia ma coś Antoinette? – Wymawiał jej imię z pełną swobodą.

– Myślę jak tata. To znaczy ma rację. Chodzi mi o to, że… – zarumieniła się i przyłożyła pięść do żołądka, bo dosłyszała burczenie w brzuchu – wiem, że muszę podciągnąć w górę te oceny. Proszę o taką możliwość… – znów spojrzała na nauczyciela. Uśmiechnął się szczerze, co ją rozbroiło.
– W takim razie podpiszmy ten papierek i miejmy to za sobą. – Podsunął Vigierom pergamin z ręcznie napisanym tekstem. Nosił tytuł „warunek” i informował o przystąpieniu do egzaminów poprawkowych z przedmiotów, z których Antoinette uzyskała niezadowalające wyniki. Koniec stycznia wydawał się odległy, a groźba wydalenia ze szkoły dziwnie zabawna, więc Gryfonka podpisała się pod notką, podobnie jak jej ojciec.
– Przepraszam, ale co się stało z panem Earley’em? – Mieli już odejść, ale Antoinette postanowiła zaspokoić swą ciekawość.
– To dość skomplikowana sytuacja i nie jestem upoważniony, aby mówić o niej uczniom. Jednakże profesor Earley jest obecnie niedysponowany, a ja objąłem stanowisko nauczyciela zaklęć na pełen etat i otrzymałem propozycję zostania opiekunem twojego domu. Zaś za profesora Flitwicka opiekunem Ravenclawu zostanie nowy nauczyciel eliksirów. I tak zamyka się okrąg – odpowiedział uprzejmie, po czym wstał i uścisnął dłoń Frankowi. Antoinette wymamrotała ciche „dziękuję” i wraz z ojcem zwróciła się ku drzwiom wyjściowym.
Kiedy zeszli po krętych, kamiennych schodach, Antoinette nieoczekiwanie wtuliła się w ojca, przykładając twarz do miękkiego, pachnącego perfumami swetra, który nosił pod rozpiętą szatą. Frank, nieco zdumiony, objął córkę i ucałował czubek jej głowy.
– Skarbie? Wszystko w porządku? – wyszeptał.
– Kocham cię. Zbyt rzadko ci to mówię i piszę, ale tak jest.
– Wiem, córeczko. Przecież wiem. Ja ciebie też kocham. Najmocniej na świecie.
Antoinette zadarła wysoko brodę, by popatrzeć na rudowłosego czarodzieja.
– Nigdy nie powiedziałeś, że się za mnie wstydzisz – powiedziała cicho i z wdzięcznością.
– Bo tak nie jest, ale dopilnuj tej nauki. To dla twojego dobra. Zacznij przełamywać lody i lubić to, co niekoniecznie ci odpowiadało dotychczas. Dorastasz, stajesz się niezależna, ale wymagam, abyś szkołę ukończyła – odparł ze śmiechem.
– Wreszcie jakiś rozkaz. Obiecuję, że go wypełnię.
Na jeden ulotny moment przymknęła oczy. Trwali w uścisku, rozkoszując się tą bliskością.

***

10 komentarzy:

  1. Hej ;)
    Przeczytałam. Z komentarzem wpadnę później

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest Simon. Mrrr... :D. Dotychczas w moim rankingu wygrywał Septim. Na pierwsze miejsce przesuwa się Simon. Obaj panowie są interesujący. Trudny wybór.

      Zobaczymy czy An poprawi oceny. Ktoś albo coś może ją rozproszyć.

      Pozdrawiam ;)

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Hej;) Kiedy pojawi się nowy rozdział?^^
      Robisz szablony na zamówienie? ;]

      Usuń
  2. ale się cieszę, że już nowosc,tyle czekałam. przeczytałam wcześniej, ale w trakcie egzaminów rzadko cokolwiek komentowałam. Notka mi się podobała. Lubię sposób, w jaki łączysz perspektywę różnych bohaterów, tak nietypowo; np. to, jak pokazujesz ojca Antoinette, podobało mi się. Myślę, że nawet jeśłi dużo o tym nie mówią, relacja miedzy nim a córką jest naprawdę mocna:) no i podobała mi się pierwsza konfrontacja Antoinette i Simona. Dobrze się zachował wobec niej; nie był zbyt surowy, ale to, co ważne, powiedział; dziewczyna ma ciężką sytuację, ale myślę,że z niej wybrnie, nie sądzę, by chciała zaprzepaścić swoją przyszłoość. chyba to była kwestia lenistwa:P trochę zdziwiło mnie, że grupka uczniów postanowiła pić w pociagu, a nawet jeśli -to myślałąm, że dowiemy się czegoś bardziej kompromitującego albo że będzie miało to jakiejś większe konsekwencje; mam wrażenie, że to taki niedokończony pomysł., no chyba że jeszcze do tego wrócisz w następnej notce:) Na którą czekam z niecierpliwością i liczę, że będize w niej więcej złych charakterów xDxD no i na Tedzie mogłąbyś coś dodać, hm?:p zapraszam do mnie na zapiski-condawiramurs.blogspot.com oraz na odnalezcprzeznaczenie.blogspot.com :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepraszam, że tak późno.
    Fajnie znów wrócić do tej historii :)
    Ciekawie jest patrzeć na spotkanie An i Christine. Widzę, że ich relacje są dość niezręczne, ale rudowłosa zachowała się całkiem miło. I podobał mi się opis Christine.
    Fragment oczami Franka bardzo ciekawy. Widać, że choć chwilami jest niezadowolony z poczynań córki, to jednak bardzo ją kocha. Ładnie powiedział o niej do wychowawcy. Simon też się dobrze sprawdził. Rozśmieszyło mnie to, jak myślała o nim An xD
    Pozdrawiam i również czekam na nn o Tedzie ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aha i jeśli jesteś jeszcze zainteresowana moją historią o Śnieżce, zapraszam serdecznie na pierwszy rozdział na www.basniowa-pozytywka.blogspot.com :)

      Usuń
  4. Ach te relacje Antoinette i Franka...Podoba mi się ich relacja.:)
    Bym napisała coś więcej ale już po 1... A znowu miałam iść wcześnie spać
    Kiedy nowy rozdział?

    lily-evans-i-james-potter.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, że pytasz, bo rozdział już niebawem :) A tak, relacje Franka z córką nie są idealne, ale oboje bardzo się kochają.

      Usuń
  5. Dobrze, że mi przypomniałaś o tym odcinku ^^. Wiem, że ci obiecywałam już jakiś czas temu, ale pamiętałam o rozmowach, bo wisiały w obserwowanych, a o Gryfonce zapomniałam.
    Niemniej jednak, właśnie nadrobiłam ^^. Odcinek mi się podobał, i coraz bardziej widać różnice między tą wersją a starą, choćby w stosunki An do koleżanek; tam była w dobrych, wręcz psiapsiółkowatych stosunkach ze wspóllokatorkami, tutaj natomiast jest bardziej zdystansowana, ma inne towarzystwo, i to w przeważającej części męskie. Ale ogólnie wydaje mi się dość niesympatyczną osóbką - zadziera nosa, skupia się tylko na quidditchu i wszystko inne olewa, ma dość wysokie mniemanie o sobie i bywa bezczelna. Dość trudny ma charakter, ale pewnie właśnie o to ci chodziło, bo nigdy nie wątpiłam w twoje umiejętności i wiem, że potrafisz dobrze pisać i dobrze konstruować postacie. An też jest dobrze skonstruowana, tylko po prostu muszę się przyzwyczaić do zmian, jakie poczyniłaś w jej osobowości. Mam też wrażenie, że tutaj pokazałaś, że jednak jej stosunki z ojcem nie były aż tak bliskie, jak myślałam, że jest między nimi pewien dystans, przynajmniej z jej strony, bo Frankowi ewidentnie zależy na córce, wręcz często jej za dużo pozwala i ją rozpieszcza, w końcu ma tylko ją. To nawet troszkę przykre, że An nie zawsze docenia jego troskę. Wgl bardzo polubiłam postać ojca bohaterki - wydaje się takim sympatycznym, ułożonym facetem, ma jakąś przeszłość, zapewne związaną z odejściem żony (czy w tej wersji ta kwestia matki An jest podobna jak w starej, czy coś zmieniłaś?). Ale dzięki temu jest ciekawszy. Ale go polubiłam i fragmenty o nim podobały mi się chyba najbardziej, zwłaszcza, że lubię czytać o dorosłych czarodziejach. Mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś pojawi.
    Swoją drogą, te spotkania słabych uczniów z opiekunami domów na temat ocen to chyba twój autorski pomysł? An musiała być naprawdę kiepska, skoro aż tak się przejęto jej ocenami. Ciekawe, co będzie musiała zrobić, może korki z przystojnym Simonkiem jak w starej wersji? Wiesz, że uwielbiam Simona i mam fioła na punkcie wątków romansowych z dużą różnicą wieku. Więc na ten paring będę wyczekiwać z przyjemnością i niecierpliwością. I mam nadzieję, że fragmentów o Simonie będzie dużo <333. Jestem naprawdę ciekawa jego relacji z An, która teraz wydaje się do niego nastawiona dość negatywnie i traktuje go z pewnym przymrużeniem oka (jak zresztą prawie każdą osobę, z którą ma do czynienia).
    Tak poza tym jak zwykle bardzo fajne opisy. Cieszę się, że zawsze masz ich tak dużo <3.

    OdpowiedzUsuń